piątek, 17 stycznia 2014

Najpierw o Panu K. słów kilka, czyli jak dałam kosza...

Ostatnia notka dotycząca tego, co się dzieje za kadencji pana K. dotyczyła wylotu do Bułgarii. Potem umilkłam, ale wypadki nabrały takiego tempa, że ho ho i tak naprawdę nie wiedziałam czy powinnam o tym wszystkim tutaj pisać. Ale... zacznę od początku, bo tak chyba będzie łatwiej zrozumieć. A żeby zacząć od początku musimy cofnąć się do grudnia 2011.

Grudzień 2011 to miesiąc, w którym zadałam K. z pozoru błahe i mało ważne pytanie, przynajmniej z mojej strony nie miało ono żadnego większego podtekstu i na pewno nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, jaką usłyszałam. Zapytałam go o postanowienia noworoczne, a on mi wtedy odpowiedział, że owszem ma jedno, choćby się waliło i paliło, to on mi się oświadczy w 2012 roku. Cóż, poczułam się trochę zawiedziona, bo nie chciałam znać daty oświadczyn, no i trochę przerażona, bo to było tak szybko. Ale potem zaczęłam się strasznie cieszyć i z każdym dniem czekałam bardziej. Było mnóstwo okazji, urodziny, walentynki, imieniny, wakacje w górach, później święta, a w końcu Sylwester, który spędziliśmy w Pradze. I... nic. Poczułam się strasznie oszukana, a że jestem osobą bardzo wrażliwą, to bardzo mnie to zabolało. Zwlaszcza, że przecież raz ktoś mi się oświadczył, a potem nie wyszło. A teraz drugi raz? Wiecie o co mi chodzi, myślałam, że może coś ze mną nie tak i było mi tak przykro...

Nie wytrzymałam zapytałam, dlaczego tak postąpił? Okazało się, że przemyślał wszystko i że to przecież tak poważny krok,że on musi być pewny. Ręce mi opadły, ale byłam na tyle głupia, że wierzyłam, że to przesunięcie tylko o kilka miesięcy, co on sam mówił.

Trochę tego nie rozumiem, bo przecież to nie ja zaczęłam temat, to nie ja na niego cisnęłam, to nie ja tego chciałam i się deklarowałam, a w efekcie zostałam potraktowana jakby to wszystko było moją winą. Zaczęło się psuć. On zaczął obarczać mnie za wszystko winą, a ja.. przepraszałam. Och, nie mogę zrozumieć, jak mogłam być tak głupia!  Przepraszałam za to, że po 12 godzinach nie mam siły jechać do jego mamy, żeby z nią posiedzieć, albo zaciskałam zęby i jechałam ledwo żywa. Za to, że nie było ugotowanej kolacji jak mnie odwiedził raz na jakiś czas. Jemu było wolno nie chcieć przyjechać po mnie do pracy jak kończyłam o 20.00, bo: "to się nie opłaca", och no chyba jak się kogoś kocha to zawsze się opłaca prawda? Zwłaszcza pokonując odległość aż 6 km.

Wydaje mi się, ale widzę to dopiero po rozstaniu, że jemu było wygodnie jak było. Tzn. mieszkał z mamą za ścianą, miał obiadki, posprzątane, ze mną nie chciał mieszkać, bo wiedział, że stawiam na partnerstwo, nie te czasy to kobieta do pracy i jeszcze w domu zapieprzać. :P Ze mną spotkał się jak mu się chciało i jeszcze ciągłe pretensje o wszystko. Z tym ślubem to myślę, że chciał na x lat, bo bał się, że już nikogo sobie nie znajdzie (starszy był dużo) i tak się mnie trzymał, ale większego uczucia w tym nie było.

W tym czasie, gdy tak źle się działo, pojawił się całkiem przypadkowo pan D., ale to będzie osobna notka. :P za dużo do opisania.
No i troszkę mi pomógł w podjęciu decyzji. I tak w grudniu oznajmiłam panu K, że to koniec. Oczywiście zaczęło się obwinianie mnie, że to moja wina, że ja mam pracę jaką mam, że na pewno mam kogoś innego, że on od dawna wiedział, że go nie kocham i mi nie zależy na nim. Och, byłam taka wściekła. Wygarnęłam mu wszystko co mi leżało na sercu. Kurczę no, myślał, że ile czasu będę popychadłem, którego uczucia się wcale nie liczą?

Oczywiście na drugi dzień wydzwaniał do mnie i przyszedł do mnie do pracy, ale twardo trzymałam się swojego zdania. Napisałam mu, żeby mi pokazał jak mu na mnie zależy i od tego czasu... milczy. Cóż, dobra decyzja.

Było mi smutno, ale nawet nie płakałam. Ktoś otworzył mi oczy, że może być inaczej. Ale o tym kimś napiszę następnym razem.

piątek, 10 stycznia 2014

Kompletna rewolucja!

Witajcie Kochane :)
Przepraszam, że tyle czasu mija od obietnicy notki, ale naprawdę mam w życiu takie zamieszanie,że och!
Tak więc w grudniu rozstałam się z K. To była moja decyzja i wcale jej nie żałuję. :P
Za to wróciłam do D.... Tak, pamiętacie go? Niektóre z Was na pewno, w końcu byliśmy już zaręczeni :P W związku z tym w domu mam sajgon i pole bitwy. :P
Zmieniłam pracę, nadal studiuję zaocznie. Moja magisterka stoi w miejscu. Tragedia.
Chodzę 5 m nad Ziemią, głowa w chmurach :)

Wzbudziłam Waszą ciekawość? Wyjaśnię wszystko w notce z początkiem przyszłego tygodnia :) Teraz muszę lecieć do pracy! A do Was też obiecuję zajrzeć na dniach. :)
Jesteście kochane, że tutaj zaglądacie! :*:*