środa, 30 listopada 2011

10.

Dzisiaj mamy ostatni dzień listopada. Czas tak szybko leci, że nie mogę w to uwierzyć. Dopiero pamiętam jak całkiem niedawno rozpoczynał się ten 2011 rok, nie do końca najszczęśliwszy jeśli chodzi o wydarzenia, a teraz już powoli dobiega końca i zaczynam się zastanawiać, co przyniesie kolejny.

W końcu są wyniki zaliczeń i na szczęście wszystko pięknie udało się zaliczyć ;). Ten tydzień mam bardzo spokojny. Na tyle, że dziś i jutro postanowiłam zrezygnować z zajęć, zostać w domu i pouczyć się do przyszłotygodniowych zaliczeń, których znów jest całkiem sporo. Na dodatek trudne przedmioty, czeka mnie między innym prawo- a że nie jestem dobra we wkuwaniu na pamięć, to trochę się obawiam jak to będzie- na dodatek, że jest to ustny (przedtermin). Choć znów słyszałam opinie, że facet na przedterminie nie ulewa, i w sumie głównie z tego powodu postanowiłam iść spróbować. A to już u mnie wielki krok, bo jak mam się wypowiadać przed kimś to się zawsze stresuję i wolę unikać zazwyczaj takich sytuacji.

Krzyś mi się mocno przeziębił i biedaczysko cały czas zakatarzony chodzi. Zimno mają w pracy i to pewnie od tego. Przeraża mnie, że codziennie spędza po 8 godzin w temperaturze 14 zaledwie stopni. I co z tego, że się człowiek ciepło ubiera, czy pije na rozgrzewkę dużo gorącej herbaty? To nic nie daje. Wiem, jak nam kiedyś na uczelni wysiadło ogrzewanie zimą i też siedzieliśmy w kurtkach i rękawiczkach na wykładzie. Jeszcze długi czas potem nie mogłam się rozgrzać, a co tu dopiero jak codziennie jest tak zimno.

W ogóle ostatnio coraz częściej myśli o zmianie pracy. Dużo czynników się na to zebrało: zimno, niezbyt miłe towarzystwo innych pracowników, no i przeciętne zarobki. Na razie jednak nie ma żadnych interesujących ogłoszeń i postanowiliśmy, że będziemy razem szukać pracy we wakacje, już po mojej obronie licencjatu (na magistra chcę iść zaocznego, żebym też już mogła zarabiać, bo wtedy byłoby nam lżej finansowo- co dwie wypłaty to nie jedna :)).

niedziela, 27 listopada 2011

9.

Wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem rodzinnego spotkania. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że w sumie pierwszy raz w moim rodzinnym gronie zasiadł z nami do stołu K.. Oczywiście rodzice znali go już wcześniej i mieli okazję z nim rozmawiać, ale reszta rodziny na dłuższą rozmowę mogła sobie pozwolić dopiero pierwszy raz. Wydaje mi się, że wszyscy byli zadowoleni z tego spotkania. Oczywiście początkowo K. bardzo się stresował, do czego przyznał mi się dopiero po fakcie, ale wcale mu się nie dziwię, bo gdybym to ja stanęła sama przed całym wianuszkiem jego krewnych, to pewnie też bym się denerwowała.
Na to rodzinne spotkanie upichciłam babkę kakaową, a na kolację zrobiłam pizzę. Oczywiście były też inne przysmaki, ale to już wyrobu mojej mamy. Zauważyłam, że prawdziwe jest przysłowie: "Ćwiczenie czyni mistrza", gdyż każde moje kolejne poczynanie w kuchni jest coraz lepsze, czego Krzyś nie omieszka komentować, motywując mnie jeszcze bardziej do eksperymentów.

Przy ostatniej wizycie u Krzysia zostałam zaproszona przez teściową na jej imieniny w przyszłą niedzielę. Będę miała okazję poznać dziewczynę Tomka. Jestem ciekawa, czy znajdziemy wspólne tematy. Poza tym zastanawiam się, co powinnam kupić: czy wystarczy zwykły kwiat, czy powinnam bardziej się wykosztować i wykazać?

Ostatnio na blogach przewijał się temat spędzania sylwestrowego wieczoru. Zauważyłam, że większość osób się gdzieś wybiera, a my z K. początkowo nie mieliśmy w planach żadnych bali. Głównie ze względu na to, że ja nie pracuję, a K. odkłada na nasze wspólne wakacje we Francji i chcieliśmy troszkę ścisnąć pasa i odżałować i spędzić wieczór w domu. Jednak ostatnio Krzyś stwierdził, że póki możemy to musimy korzystać z życia i tym oto sposobem jednak idziemy na bal sylwestrowy ;)

czwartek, 24 listopada 2011

8.

Tydzień zaliczeniowy numer jeden zakończony.
Podsumowując nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać. Wszystkie koła zaliczone na piękne czwóreczki. Co do zaliczeń przedmiotów nie ma jeszcze wyników- można się ich spodziewać dopiero około poniedziałku, ale intuicja mówi mi, że będzie dobrze.

Czas na relaks.
Filiżanka aromatycznej kawy to wszystko, czego teraz mi trzeba do szczęścia. Muszę się porządnie zrelaksować, bo jeszcze popołudniu czeka mnie niezbyt przyjemna wizyta u dentysty. Za to po tej wizycie wspaniały wieczór z Krzysiem- kolacja ugotowana przez Uparciucha, masażyk i z pewnością dobry seks.

wtorek, 22 listopada 2011

7.

Ostatnio dopadły nas gorsze chwile. Ale chyba każdy czasami ma gorszy dzień i najważniejsze, że wszystko potrafimy sobie jakoś wyjaśnić. Chociaż upór mojego Krzysia w pewnych kwestiach jest nie do pokonania. Zanim go poznałam myślałam, że to ja jestem uparciuchem, ale jednak porównując się do niego, chyba jeszcze mi do uporu daleko.

Dzięki Bogu teściowa dała trochę odpustu z tym swoim ględzeniem o zamykaniu drzwi. Nawet słówkiem nie pisnęła na ten temat ostatnim razem. Byłam w szoku. Za to nadal napastuje mnie swoimi gadkami o jedzeniu- twierdzi, że za mało jem i że- uwaga!- będzie to miało wpływ na to, że nie będę mogła mieć dzieci. Już niech się tak o te swoje przyszłe wnuki nie martwi. Zresztą jem doprawdy całkiem normalne ilości, ale już tak mam, że jak ktoś mi rozkazuje w tym momencie jeść, to nie będę i już (chyba jednak jestem też uparta:P). Jednak ogólnie mniej na mnie naciska, a to dlatego, że straciła chwilowo zainteresowanie "starą synową", bo brat Krzysia poznał nową dziewczynę. W zasadzie nie wiem, czy dziewczyna to dobre słowo, bo to już kobieta. Zbliża się bowiem do czterdziestki i jest od niego starsza o 7 lat. Niby to taka sama różnica jak między mną a Krzysiem, ale jakoś tak dziwnie, by kobieta była aż tyle starsza- mężczyźni wolniej dojrzewają :D

Udało mi się też podebrać K., żeby cokolwiek wydusić z niego na temat tego pierścionka, który oglądaliśmy na wystawie sklepowej- pamiętacie? Otóż dowiedziałam się tylko tyle, że: "wszystkiego dowiem się w swoim czasie, a on już ma wszystko zaplanowane". Czyli za dużo się nie dowiedziałam, prócz tego, że jest coś na rzeczy. Pozostaje tylko czekać. Obstawiam maj 2012.

niedziela, 20 listopada 2011

6.

 Za oknem listopadowy szary dzień. Temperatura bliska zeru. Tęsknię za słońcem, za upałami, za ocieraniem potu z czoła. I zebrało mi się na wspomnienia ;)





 Zatęskniłam za moimi ukochanymi Włochami. Za parną i duszną Wenecją, gdzie widok gondoli to standard, a w zaułkach wąziutkich uliczek można łatwo się zgubić i pytać o drogę równie mocno zdezorientowanego jak my Anglika ;)



Za Asyżem, miastem świętego Franciszka, gdzie nawet kościoły nie dają schronienia przed upałem, ochrona pilnuje, czy aby na pewno mamy odpowiedni strój i mają najlepszą pizzę w całych Włoszech, a włoscy mężczyźni nie skąpią komplementów i co chwilę idąc ulicą słyszysz ich okrzyki: 'bella!'



Za najstarszą i najbardziej antyczną stolicą, jaką jest Rzym. Za najlepszymi lodami na świecie przy najbardziej zatłoczonej fontannie di Travoli. Za koloseum i potem spływającym po plecach, gdy w pełnym słońcu przy 50 stopniach Celsjusza oczekujesz na autobus. A trzeba dodać, że w Rzymie nie istnieje coś takiego jak rozkład jazdy autobusów, więc nigdy nie wiesz, o której owy środek lokomocji się zjawi. I za hotelami bez klimatyzacji... I za perypetiami z wodą w łazience, a raczej jej brakiem...


Za ciepłą wodą Morza Śródziemnego. Za kamienistym dnem, o które rozcięłam sobie stopę. Za słonym smakiem w ustach przy każdej nadchodzącej fali.



Za wszystkim, co tylko przywodzi na myśl ten wspaniały czas spędzony w Italii. Kocham ten kraj. Kiedyś na pewno wrócę.

piątek, 18 listopada 2011

5.

Nareszcie koniec tygodnia. Choć weekend zapowiada się pracowicie- trzeba przysiąść do nauki do przyszłotygodniowych zaliczeń.

Dziś byłam na szkoleniu firmy Bielenda. Byłam mile zaskoczona prowadzącą. Była to bardzo młoda osoba, w zasadzie niewiele starsza ode mnie, ale widać było, że bardzo lubi swoją pracę i to co robi, robi naprawdę z pasją. Poza tym nie skąpiła nam na kosmetykach i każdy mógł ich używać ile chciał, testować, wąchać, smarować. Na dodatek rozdała każdemu próbki peelingów i masek algowych. Peelingi akurat nadają się do mojej cery, więc wykorzystam je sobie, a maskę oddam mamie, gdyż jest to maska liftingująca do cery dojrzałej.

Wczorajsze świętowanie było całkiem miłe. Udaliśmy się z Krzysiem na kolację do restauracji i dostałam od Ukochanego bombonierkę. Oczywiście pomarudziłam mu trochę, że nie dostałam kwiatka- jestem okropna. Na szczęście on już dobrze mnie zna i itak wiedział, że bardzo się cieszę, że o mnie pomyślał.
Dziś natomiast miałam się uczyć i troszkę faktycznie mam zamiar przysiąść, ale oboje już zdążyliśmy się stęsknić i po pracy K., czyli o 19 musimy się zobaczyć. Zresztą nie mogłoby być inaczej, bo skoro wczoraj nie było okazji, to koniecznie muszę to nadrobić dzisiaj i zaciągnąć Krzysia pod kołderkę. I nic sobie nie będę robić z okrzyków teściowej, która ma za złe, że się zamykamy na klucz. No cóż, gdybyśmy się nie zamknęli, to nie moglibyśmy liczyć na ani odrobinę prywatności.

Kupiłam też i odebrałam dzisiaj filtr zewnętrzny do mojego akwarium. Zbierałam się do tego zakupu chyba z ładnych kilka miesięcy. Inwestycja była dość spora i mam nadzieję, że efekty będą widoczne i zadowalające.

Miłego weekendu dziewczyny ;)

środa, 16 listopada 2011

4.

Powroty do rzeczywistości zawsze są trudne. Wtorkowa pobudka o 5.15, podobnie jak i dzisiejsza o tej samej godzinie dały mi w kość. Tak jak i zajęcia od 8 do 18. Na wczorajszych ostatnich ćwiczeniach, którymi była ekonomia, babka nie mogła z nami już wytrzymać. Stwierdziła, że tacy jesteśmy nieznośni, że mamy sobie iść do domu, bo to, co ona do nas mówi i tak do nikogo nie dociera. Rozsądna kobietka. Miała rację. Podczas, gdy ona się produkowała, ja myślami byłam gdzie indziej albo na pół spałam.

Dzisiejszy ranek za to powitał mnie wejściówką na pierwszych zajęciach. Kolejny raz przekonałam się, że nie ma co wierzyć w obiecanki wykładowców- miały być trzy krótkie pytania, a było trzynaście opisowych. Na szczęście zaliczyłam.

W przyszłym tygodniu zaczynam już pierwsze zaliczenia. Wcześnie w tym roku, ale może to dlatego, że to III rok i tym samym licencjacki. Jeszcze nie zaczęłam się uczyć. Ciągle sobie mówię, że zacznę jutro i tak czas mija...

A jutro jest bardzo ważny dzień. Bo jutro mija już pół roku, odkąd jesteśmy razem z Krzysiem. :)

niedziela, 13 listopada 2011

3.

Tiramisu się udało. Mimo początkowych obaw o trochę rzadką konsystencję, okazało się, że wszystko w lodówce doszło do pożądanej formy.

Wczoraj tak jak mieliśmy w planach wybraliśmy się do kina na "Listy do M.". Już na samym początku czekała nas niespodzianka- korek do wjazdu na parking przy kinie. Czekaliśmy dwadzieścia minut, żeby wjechać i znaleźć jakieś miejsce. Masakra.
Sam film okazał się warty uwagi. Dobrze się na nim bawiliśmy i naprawdę można było się pośmiać.

Jeszcze przed samym  seansem obeszliśmy sobie Galerię. Krzysiu ku mojemu zdumieniu zaciągnął mnie przed wystawę jubilerską i dyskretnie podpytywał o to, jakie pierścionki mi się podobają. Nie powiem, żebym się nie ucieszyła, bo obudził we mnie nadzieję, że może kiedyś takie cudeńko będzie się znajdowało na moim palcu...

Powoli zaczynam rozmyślać co komu kupić na prezent gwiazdkowy. Jakoś w tym roku mam spory problem z wymyśleniem niespodzianek. Wiem, co się marzy K., ale to chyba znacznie wykracza poza moje możliwości finansowe i będę musiała zdecydować się na coś innego. Nie wspomnę już o rodzicach i młodszej siostrze- tutaj nie mam kompletnie żadnego pomysłu.

Długi weekend powoli dobiega końca, ale ja postanowiłam go sobie przedłużyć i nie pojechać jutro na wykłady. Może w końcu uda mi się zabrać do nauki na wtorkowe kolokwium?

piątek, 11 listopada 2011

2.

Wczorajszy wieczór udał się wyśmienicie. I deser przygotowany przez Krzysia także był bardzo dobry. Mandarynkowa galaretka była pyszna!

Dziś od samego rana to ja zakasałam rękawy i zabrałam się do przygotowania ciasta na ten długi weekend. Dwie godziny zajęło mi przygotowanie tiramisu. Teraz chłodzi się w lodówce i mam nadzieję, że zgęstnieje troszeczkę. Pierwszy raz to robiłam, a na dodatek moje umiejętności kulinarne są dopiero na poziomie podstawowym.

Plany na długi weekend mamy dość sprecyzowane. Dziś moja babcia zaprosiła nas na rogale marcińskie. Same słodkości ostatnio. Nie potrafię sobie odmówić, a potem efekty są jakie są- tyłek rośnie.Jutro natomiast wybieramy się do kina na film "Listy do M.". Był ktoś z Was? Warty uwagi? Zarezerwowaliśmy sobie już nawet bilety w kinie, jako że była fajna promocja i bilet kosztował 11 zł. Dobrze, że przyszło nam do głowy sprawdzić w internecie czy dużo osób już rezerwowało sobie miejsca, bo już pół sali było zajęte. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy i jeszcze w efekcie okazałoby się, że byśmy się nie zmieścili na sali :P Na niedzielę za to nie mamy na razie żadnych planów, ale na pewno coś wymyślimy. A Wy co macie zaplanowane?

Miłego weekendu!

czwartek, 10 listopada 2011

1.

Mówią, że początki są najtrudniejsze. I to chyba prawda, bo zupełnie nie wiem, od czego zacząć.
Może powinnam po prostu zacząć pisać, a cała reszta wyjdzie przy okazji?

Dzisiejszy dzień powitałam z ulgą. Ostatnie zajęcia na uczelni i nareszcie długi weekend. Ten tydzień był dla mnie strasznie wyczerpujący, jako, że nawał zajęć i opóźnienia pociągów pociągały za sobą to, że prawie wcale nie było mnie w domu. Dodatkowo z niewiadomych powodów wieczorami sen nie chciał nadejść, mimo że przecież czułam się tak strasznie zmęczona.

Wieczór zaplanowany. Razem ze Skarbem spędzimy go u Niego w domu, gdzie ma na mnie czekać deserek przygotowany przez Krzyśka. Ciekawe, jak Mu te kulinarne podboje wyjdą.