Pewnie zauważyłyście, że mnie tutaj w ostatnich miesiącach dużo mniej? I na razie nie zanosi się, aby to miało ulec zmianie. A przynajmniej do końca stycznia, bo wtedy kończy mi się umowa i nie wiadomo, co będzie dalej.
Szczerze wam powiem, że sama praca bardzo mi się podoba, ale organizacja tej placówki i niektóre osoby tam pracujące mocno działają mi na nerwy. Oczywiście nie wszyscy, bo są też tacy, którzy są świetni i zaprzyjaźniliśmy się już dość mocno. :)
W weekendy nauka idzie pełną parą. Studia się już rozkręciły i bardzo mi się podobają, chociaż jestem trochę przestraszona czy sobie poradzę, bo widzę, że poziom na uniwersytecie jest jednak zdecydowanie wyższy, niż w mojej poprzedniej uczelni...
Sylwester coraz bliżej. Macie już jakieś plany? My w tym roku postanowiliśmy zaszaleć i odłożyliśmy sobie na wyjazd do Pragi. Będziemy witać Nowy Rok wraz z tłumem przypadkowych ludzi na praskim rynku. :) Pewnie mocno zmarzniemy i wrócimy mega zmęczeni, bo podróż będzie dość długa, ale jak przygoda to przygoda! :)
Poza tym na początku listopada minął rok odkąd się tutaj ze swoim blogowaniem przeniosłam i nareszcie mogę ze spokojem odetchnąć, bo zagrzałam gdzieś miejsca na dłużej, a nie jak to dotychczas było, co po chwilę zmiana.
czwartek, 22 listopada 2012
sobota, 17 listopada 2012
18 miesięcy.
18 miesięcy, czyli 1,5 roku. Dokładnie tyle czasu jesteśmy już razem.
I ciągle nie mamy dosyć.
Ciągle chcę go więcej i więcej.
Chociaż wcale nie zawsze jest kolorowo.
Chociaż teściowa mocno próbuje między nami namieszać.
Z każdym dniem kocham go coraz bardziej.
Kocham to, co kochać jest łatwo.
Ale kocham też to, co do pokochania jest takie trudne. To wszystko, co denerwuje,
co sprawia, że czasami bym go najchętniej udusiła. Kocham.
I cieszę się, że go mam, bo dzięki niemu jest tak pięknie i kolorowo.
I ciągle nie mamy dosyć.
Ciągle chcę go więcej i więcej.
Chociaż wcale nie zawsze jest kolorowo.
Chociaż teściowa mocno próbuje między nami namieszać.
Z każdym dniem kocham go coraz bardziej.
Kocham to, co kochać jest łatwo.
Ale kocham też to, co do pokochania jest takie trudne. To wszystko, co denerwuje,
co sprawia, że czasami bym go najchętniej udusiła. Kocham.
I cieszę się, że go mam, bo dzięki niemu jest tak pięknie i kolorowo.
♥
piątek, 2 listopada 2012
O postcrossingu.
Od małego kochałam pocztówki. Zaczęłam je zbierać mając może z 5 lat. Wrzucałam do pudełka każdą, która przychodziła na święta, czy też z wakacji. Później zaczęłam kupować je nałogowo z każdego miejsca, gdzie tylko byłam.
Granicą szaleństwa był zakup 25 (!) pocztówek z wyjazdu do Włoch. Italię pokochałam na tyle, że nie mogłam się po prostu powstrzymać i wydawałam jedno euro za drugim na te kolorowe kartki, które wyciągam z szafki, chcąc po raz kolejny przenieść się do przepięknego Rzymu.
O postcrossingu słyszałam już jakiś czas temu, jego idea była mi znana, ale tak naprawdę przed przystąpieniem do projektu cały czas blokował mnie mój strasznie marny angielski. Jestem dzieckiem czasów, gdy w szkole był jeszcze tylko jeden język obcy (co osobiście uważam za wielce krzywdzące!)i niestety, bądź stety, (bo bardzo lubiłam niemiecki), trafiłam na język naszych sąsiadów- niemiecki, który znam na dość dobrym poziomie, ale jednak jest on dużo mniej przydatny, niż popularny angielski. Na angielski natknęłam się dopiero w liceum, w wymiarze podstawowym i to miałam go tylko z różnych skomplikowanych względów, o których nie będę teraz pisać, tylko 2 lata po 90 min w tygodniu (tak, śmiechu warte). Jak więc wspomniałam, angielski mój jest na tyle marny, że hamował mnie przed wzięciem udziału w zabawie, ale w końcu chęć rozwijania hobby stało się silniejsze i z nadzieją, że może polepszy się mój angol, a odbiorca kartki nie opluje jej ze śmiechu, gdy przeczyta moje wypociny, przystąpiłam do zabawy.
Na czym polega postcrossing?
Najogólniej rzecz biorąc chodzi o to, by zalogować się na stronie internetowej (postcrossing.com). Tam losujemy 5 osób, do których wysyłamy kartki. Są to osoby dosłownie z całego świata poczynając od Niemiec poprzez USA, na Kenii skończywszy. Po zarejestrowaniu naszej kartki możemy spodziewać się, że teraz to my otrzymamy od kogoś kartkę, tyle, że nigdy nie wiemy kiedy to nastąpi i z jakiej części świata będzie ta kartka. Kiedy więc znajdujemy w skrzynce kartkę np. z Tajwanu i kilka ciepłych słów skreślonych przez nadawcę, radość jest naprawdę ogromna.
Tylko uwaga! To naprawdę uzależnia. Ja dopiero zaczęłam, a już wydaję fortunę na kartki, znaczki, wyszukuję rozmaite wzory, zamawiam po internecie, jednym słowem złapałam bakcyla.
I chciałam Was zachęcić, żebyście też spróbowali, bo to naprawdę świetna sprawa!
Granicą szaleństwa był zakup 25 (!) pocztówek z wyjazdu do Włoch. Italię pokochałam na tyle, że nie mogłam się po prostu powstrzymać i wydawałam jedno euro za drugim na te kolorowe kartki, które wyciągam z szafki, chcąc po raz kolejny przenieść się do przepięknego Rzymu.
O postcrossingu słyszałam już jakiś czas temu, jego idea była mi znana, ale tak naprawdę przed przystąpieniem do projektu cały czas blokował mnie mój strasznie marny angielski. Jestem dzieckiem czasów, gdy w szkole był jeszcze tylko jeden język obcy (co osobiście uważam za wielce krzywdzące!)i niestety, bądź stety, (bo bardzo lubiłam niemiecki), trafiłam na język naszych sąsiadów- niemiecki, który znam na dość dobrym poziomie, ale jednak jest on dużo mniej przydatny, niż popularny angielski. Na angielski natknęłam się dopiero w liceum, w wymiarze podstawowym i to miałam go tylko z różnych skomplikowanych względów, o których nie będę teraz pisać, tylko 2 lata po 90 min w tygodniu (tak, śmiechu warte). Jak więc wspomniałam, angielski mój jest na tyle marny, że hamował mnie przed wzięciem udziału w zabawie, ale w końcu chęć rozwijania hobby stało się silniejsze i z nadzieją, że może polepszy się mój angol, a odbiorca kartki nie opluje jej ze śmiechu, gdy przeczyta moje wypociny, przystąpiłam do zabawy.
Na czym polega postcrossing?
Najogólniej rzecz biorąc chodzi o to, by zalogować się na stronie internetowej (postcrossing.com). Tam losujemy 5 osób, do których wysyłamy kartki. Są to osoby dosłownie z całego świata poczynając od Niemiec poprzez USA, na Kenii skończywszy. Po zarejestrowaniu naszej kartki możemy spodziewać się, że teraz to my otrzymamy od kogoś kartkę, tyle, że nigdy nie wiemy kiedy to nastąpi i z jakiej części świata będzie ta kartka. Kiedy więc znajdujemy w skrzynce kartkę np. z Tajwanu i kilka ciepłych słów skreślonych przez nadawcę, radość jest naprawdę ogromna.
Tylko uwaga! To naprawdę uzależnia. Ja dopiero zaczęłam, a już wydaję fortunę na kartki, znaczki, wyszukuję rozmaite wzory, zamawiam po internecie, jednym słowem złapałam bakcyla.
I chciałam Was zachęcić, żebyście też spróbowali, bo to naprawdę świetna sprawa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)