Wygląda na to, że w kwestii blogowania nic się u mnie nie polepszy. Zapracowany ze mnie ostatnio człowiek, ale to już tylko do końca lutego.
Oficjalnie dostałam już decyzję dyrektorki, o której pisałam jakiś czas temu, czyli koniec mojej umowy.
Wiecie co, jakoś bardzo nie rozpaczam.
Widocznie tak miało być.
Poza tym jest pozytywna strona tego wydarzenia. Otóż muszę zrobić praktyki, łącznie 250h. 150h mam mieć pedagogicznych praktyk i to dam im jeszcze w obecnym miejscu pracy do podpisu i będę miała z głowy, a 100h muszę zrobić specjalnościowych. W związku z tym jutro wybieram się na rozmowę kwalifikacyjną i mam nadzieję, że się dostanę na te praktyki.
No i powoli zaczynam się rozglądać za nowym miejscem pracy.
Sesja wre. Mózg mi paruje. Programy socjoterapeutyczne się tworzą. Prezentacje też. Wiedzę wbijam do głowy młotkiem. Oliwię trybiki.
Chodzę wiecznie niewyspana. Poranna krew z nosa daje znać, że to już trochę za dużo jak na mnie.
Jednak robić studia pięcioletnie w dwa lata i dodatkowo pracować na cały etat, to trochę za dużo jak na jedną osobę.
K. cieszy się, że bez tej pracy odpocznę. Ciągle mi powtarza, żebym sobie odpuściła z pracą i zajęła się nauką. Ale ja nie chcę. Za ambitna jestem. I cel jest jasny: znaleźć pracę W ZAWODZIE. Teraz już wiem, że żadnej innej nie chcę i będę wytrwale poszukiwać.
Odwiedzę Was. Obiecuję. Mam wolny weekend. Ponadrabiam Wasze notki. :*
czwartek, 24 stycznia 2013
wtorek, 15 stycznia 2013
Mobilizacja
Pamiętacie, jak trułam tutaj, że muszę chodzić na fitness, zumbę, czy coś w tym stylu? No po prostu wziąć się za siebie?
Ciągle brakowało mi motywacji.
A tu nagle przypadkowo znalazłam stronę pewnej trenerki fitness Ewy Chodakowskiej i tam były zdjęcia figur dziewczyn przed ćwiczeniami i po jakimś czasie ćwiczeń.
Och, efekty są wspaniałe!
To daje wielkiego kopa w dupę, by w końcu wziąć się za siebie i coś ze sobą zrobić!
Dodatkowo znalazłam grupę osób, które wzajemnie się motywują w tych ćwiczeniach i żeby nie być gołosłowną od razu wzięłam się do roboty.
Ćwiczę w systemie 2 dni ćwiczeń i jeden dzień przerwy. Mięśnie dają mi popalić, ale motywuje mnie to, by działać dalej, bo wiem, że skoro mięśnie bolą, to ćwiczenia działają.
Nie oczekuję jakiś spektakularnych efektów. Chcę się tylko trochę wyrzeźbić w brzuchu, żeby latem na plaży nie musieć wstydzić się rozebrać :D
Myślę jeszcze gdzieś tam o zumbie. Może się skuszę. A od wiosny wsiadam na rowerek i zwiedzam okolicę :)
Ciągle brakowało mi motywacji.
A tu nagle przypadkowo znalazłam stronę pewnej trenerki fitness Ewy Chodakowskiej i tam były zdjęcia figur dziewczyn przed ćwiczeniami i po jakimś czasie ćwiczeń.
Och, efekty są wspaniałe!
To daje wielkiego kopa w dupę, by w końcu wziąć się za siebie i coś ze sobą zrobić!
Dodatkowo znalazłam grupę osób, które wzajemnie się motywują w tych ćwiczeniach i żeby nie być gołosłowną od razu wzięłam się do roboty.
Ćwiczę w systemie 2 dni ćwiczeń i jeden dzień przerwy. Mięśnie dają mi popalić, ale motywuje mnie to, by działać dalej, bo wiem, że skoro mięśnie bolą, to ćwiczenia działają.
Nie oczekuję jakiś spektakularnych efektów. Chcę się tylko trochę wyrzeźbić w brzuchu, żeby latem na plaży nie musieć wstydzić się rozebrać :D
Myślę jeszcze gdzieś tam o zumbie. Może się skuszę. A od wiosny wsiadam na rowerek i zwiedzam okolicę :)
czwartek, 10 stycznia 2013
Pechowa trzynastka?
No i jak tu nie wierzyć w pechową trzynastkę? Jeszcze się ten rok na dobre nie rozpoczął, a do nas nieszczęścia zaczęły walić drzwiami i oknami. Tak, tak. To już nawet nie można powiedzieć, żeby nieszczęścia chodziły parami, to już jest cała pielgrzymka.
Zaczęło się dość niewinnie. K. popsuł się telewizor. W zasadzie to nie wiadomo czy popsuł mu się "sam", czy też chłopcy mu w tym dopomogli. Tak po cichu to sobie myślę, że K. i jego brat troszkę pomogli temu pudłu, grając na nim codziennie po kilka godzin na xboxie (czy jak tam się to ustrojstwo nazywa). No bo wiadomo, niby dorośli mężczyźni, ale któż zaprzeczy, że każdy facet ma w sobie coś z dziecka?
No dobra. Telewizor jeszcze nie koniec świata. Kupi się nowy. Na drugi dzień pojechali oglądać sprzęt do sklepu, ale nie mogli wrócić, bo... samochód nie chciał odpalić! Trzeba ich było holować do domu, szukać mechanika, no i oczywiście wydziergać z kieszeni ostatnie pieniądze...
Jakby tego było mało w nocy obudził mnie potworny ból brzucha. Prawie 39 stopni gorączki. Oczywiście wyrok grypa żołądkowa. Kuruję się na L4 do wtorku, ale...
Moja cudowna uczelnia była "uprzejma" poinformować mnie dzisiaj, że w niedzielę muszę się stawić w jej progach na obowiązkowym seminarium magisterskim i podać temat pracy. No, nie ma co, dobrze że dowiedziałam się 2 dni przed, a nie w niedzielę rano...
Dodatkowo strasznie dobił mnie fakt, że mam zajęcia do połowy lipca! Nieludzkie! Bleh. Tym samym chyba się żegnamy z wakacjami w tym roku. Może odbijemy sobie zimą jakimś dłuższym wyjazdem.
Tak więc K. został bez telewizora, ja z bonusem w postaci grypy i 2 dniami na wymyślenie na poczekaniu jakiegoś tematu. Oby moja wena uaktywniła się na tyle, żeby ten temat został zaakceptowany przez promotora, bo inaczej krucho... No, zawsze mogę mu pogrozić, że jak mi nie zaakceptuje to zarażę go grypą, no nie? :P
Zaczęło się dość niewinnie. K. popsuł się telewizor. W zasadzie to nie wiadomo czy popsuł mu się "sam", czy też chłopcy mu w tym dopomogli. Tak po cichu to sobie myślę, że K. i jego brat troszkę pomogli temu pudłu, grając na nim codziennie po kilka godzin na xboxie (czy jak tam się to ustrojstwo nazywa). No bo wiadomo, niby dorośli mężczyźni, ale któż zaprzeczy, że każdy facet ma w sobie coś z dziecka?
No dobra. Telewizor jeszcze nie koniec świata. Kupi się nowy. Na drugi dzień pojechali oglądać sprzęt do sklepu, ale nie mogli wrócić, bo... samochód nie chciał odpalić! Trzeba ich było holować do domu, szukać mechanika, no i oczywiście wydziergać z kieszeni ostatnie pieniądze...
Jakby tego było mało w nocy obudził mnie potworny ból brzucha. Prawie 39 stopni gorączki. Oczywiście wyrok grypa żołądkowa. Kuruję się na L4 do wtorku, ale...
Moja cudowna uczelnia była "uprzejma" poinformować mnie dzisiaj, że w niedzielę muszę się stawić w jej progach na obowiązkowym seminarium magisterskim i podać temat pracy. No, nie ma co, dobrze że dowiedziałam się 2 dni przed, a nie w niedzielę rano...
Dodatkowo strasznie dobił mnie fakt, że mam zajęcia do połowy lipca! Nieludzkie! Bleh. Tym samym chyba się żegnamy z wakacjami w tym roku. Może odbijemy sobie zimą jakimś dłuższym wyjazdem.
Tak więc K. został bez telewizora, ja z bonusem w postaci grypy i 2 dniami na wymyślenie na poczekaniu jakiegoś tematu. Oby moja wena uaktywniła się na tyle, żeby ten temat został zaakceptowany przez promotora, bo inaczej krucho... No, zawsze mogę mu pogrozić, że jak mi nie zaakceptuje to zarażę go grypą, no nie? :P
piątek, 4 stycznia 2013
Sylwester w Pradze.
Jaki Sylwester taki cały rok.
Praga powitała nas pięknym, niebieskim i bezchmurnym niebem, a także temperaturą dodatnią, co w naszym wypadku było rzeczą bardzo pożądaną.
Rozpoczęliśmy sylwestrowy wieczór, a właściwie wtedy jeszcze popołudnie od zwiedzania. Starówka Pragi jest przepiękna. Nie oddają tego żadne zdjęcia. Zrobiliśmy ich tyle, zwłaszcza w miejscach, które nas zachwycały, a oglądając je potem na komputerze stwierdziliśmy, że tak właściwie gdybyśmy mieli oglądać tylko same zdjęcia, to pewnie by nam się tam nie spodobało.
Niesamowicie romantyczne miasto.
Odwiedziliśmy kilka zabytkowych kościołów, klasztorów, złotą uliczkę, rynek, pałac prezydencki, gdzie mieliśmy okazję uczestniczyć w zmianie warty strażników. Swoją drogą to zawsze Londyn kojarzył mi się z wartownikami i do tej pory nie byłam świadoma, że również prezydent Czech ma swoją wartę.
Po zwiedzaniu poszliśmy wrzucić coś na ruszt. Wybraliśmy fajną knajpkę, gdzie zjedliśmy iście nie czeskie danie, bo... pizzę. :)
A później już na rynek i przy muzyce bawiliśmy się aż do rana, co chwilę grzejąc się grzanym winem, także nastroje mieliśmy przednie. :)
Wróciliśmy połamani, z poobcieranymi nogami, niewyspani, zmęczeni, ale co najważniejsze zadowoleni :)
Praga powitała nas pięknym, niebieskim i bezchmurnym niebem, a także temperaturą dodatnią, co w naszym wypadku było rzeczą bardzo pożądaną.
Rozpoczęliśmy sylwestrowy wieczór, a właściwie wtedy jeszcze popołudnie od zwiedzania. Starówka Pragi jest przepiękna. Nie oddają tego żadne zdjęcia. Zrobiliśmy ich tyle, zwłaszcza w miejscach, które nas zachwycały, a oglądając je potem na komputerze stwierdziliśmy, że tak właściwie gdybyśmy mieli oglądać tylko same zdjęcia, to pewnie by nam się tam nie spodobało.
Niesamowicie romantyczne miasto.
Odwiedziliśmy kilka zabytkowych kościołów, klasztorów, złotą uliczkę, rynek, pałac prezydencki, gdzie mieliśmy okazję uczestniczyć w zmianie warty strażników. Swoją drogą to zawsze Londyn kojarzył mi się z wartownikami i do tej pory nie byłam świadoma, że również prezydent Czech ma swoją wartę.
Po zwiedzaniu poszliśmy wrzucić coś na ruszt. Wybraliśmy fajną knajpkę, gdzie zjedliśmy iście nie czeskie danie, bo... pizzę. :)
A później już na rynek i przy muzyce bawiliśmy się aż do rana, co chwilę grzejąc się grzanym winem, także nastroje mieliśmy przednie. :)
Wróciliśmy połamani, z poobcieranymi nogami, niewyspani, zmęczeni, ale co najważniejsze zadowoleni :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)